czwartek, 1 października 2009

buszłoking i opera w dresach

Chyba wstajemy za jakieś 3 godziny, chłopcy grzecznie już śpią, a ja postanowiłam trochę napisać, bo jutro z samego rana żegnamy się z Sydney i pewnie z netem na jakiś czas będzie problem. Samolot jest o 7.00, ale jest też ambitny plan na pożegnanie Sydney na plaży o wschodzie słońca, a słońce podobno o 5.30 jutro wstaje... Zobaczymy czy budziki zadziałają;)

Dziś zadziałały i dzień był pełen wrażeń. Z samego rana wyruszyliśmy do Blue Mountains, które położone są około 1,5 godziny drogi od Sydney. Opinie o nich krążą różne, nam się podobało:) Blue dlatego, że rosnące tam eukaliptusy wydzielają opary, które powodują że niebieska mgła unosi się na nimi i daje im taki odcień.

Wygląda to mniej więcej tak:



Przypomina to trochę Grand Canyon w USA, czyli lepiej wygląda z góry niż z dołu, o czym niestety było trudno przekonać Maxa napalonego na trekking:) No i zeszliśmy fajną traską w dół, wzdłuż pierwszych napotkanych na drodze serii wodospadów, a raczej -dzików Wentworth Falls, jeszcze kawałek, jeszcze kawałek, końca nie było widać, a o tym, że trzeba będzie wejść z powrotem, bez wody, o głodzie, nikt nie pomyślał. Łażenie po mieście jest mniej wyczerpujące;) Ale warto było. Potem poszliśmy na najlepszego kebaba w życiu:)





Oczywiście nie zabrakło później tradycyjnego zdjęcie przy Trzech Siostrach:



Powstał pomysł na jeszcze jeden trekking w dół... Głosowaniem ustaliliśmy, że za mało czasu;)

Na koniec zafundowaliśmy sobie zejście do największego wodospadu Katoomba Falls i tam warto sobie zrobić "spacer".





Jadąc do Blue Mountains nasunęła nam się refleksja, że Australia bardzo przypomina Stany. Ten sam rodzaj ulic, przydrożnych miasteczek, ich architektury, sklepów czy stacji benzynowych. Kraj dla raczej zmotoryzowanych, niby prosty, ale dla turystów czasem skomplikowany. Bardzo podobny klimat.

Wieczór był równie interesujący jak dzień: Cosi fan tutte Mozarta w Sydney Opera House. Istniało ogromne ryzyko, że prześpimy tę operę, bo chociaż całkiem nieźle się przestawiliśmy na tutejszy czas, to spanie po 4 godziny na dobę i łażenie trzeci dzień z rzędu trochę nas wyczerpały. Ale dzielnie postanowiliśmy zmierzyć się z dziełem Mozarta, które okazało się... zrobione na czasy współczesne i jak kolesie wyskoczyli w dresach, to tak trochę zwątpiliśmy. Ale było śmiesznie, fajnie, miło, i tylko jakieś trzy krótkie drzemki podczas prawie 3 godzin;) Więc bilans jest na plus.

A jutro po wschodzie słońca, znowu lotnisko, znowu samolot i koło południa powinniśmy już wiedzieć z czego słynie Cairns, no poza Great Barrier Reef oczywiście. O 15.00 zaokrętowanie i być może odezwiemy się dopiero 6 października, o ile nie zjedzą nas rekiny;)

Madziu, sms doszedł:) Ja już Wam zazdroszczę;)

3 komentarze:

  1. Cześć Maks, słuchaj, jest taka sprawa. Przyszło nowe zapytanie ofertowe... Masz tam w miarę regularny dostęp do netu, to bym Ci coś podesłał. Hę?
    michał z konta Radka

    OdpowiedzUsuń
  2. Baśka, rób dużo zdjęć i koniecznie spróbuj ich białego wielkiego robaka, podobno wyprawa do Australii się nie liczy jeśli ich nie zjesz :D

    Buziaki
    Joaśka

    OdpowiedzUsuń
  3. michal, chociaz wiesz, ze kocham nasza firme ponad wszystko, z netem i czasem jestesmy do bani;) pozdr. ps. radek przekaz pls michalowi

    OdpowiedzUsuń