środa, 4 listopada 2009

6800 km - i to by było na tyle...

Zgodnie z przewidywaniami wyszło więcej:) Ale każdy przejechany km, to była wspaniała przygoda...

Na raftingu na Shotover było tak:







W jaskiniach w Wiatomo było tak:









No a przed skokiem było tak:



15.000 stóp... masakra:)

Tym samym kończymy relację i wracamy do rzeczywistości... na jakiś czas oczywiście;)

wtorek, 3 listopada 2009

bungy story;)

Już w domku:)
Jest co wspominać:



wcale nie było śmiesznie





była niezła publika;)






plusk



potem był już czad



śmiech i łzy

sobota, 31 października 2009

na dobrej drodze do domu...

No wiec jestesmy juz na lotnisku w Sydney z kartami pokladowymi i z kazda minuta coraz blizej domku:) Chyba ten poleci... Teoretycznie bedziemy w Warszawie w poniedzialek w srodku dnia i oby tak bylo. Tutaj jest ponad 20 stopni i swieci super slonce i w sumie to chyba nam sie nie chce wracac do zimy... Mogliby te loty opozniac o przynajmniej tydzien, to mialoby to jakis sens;) Dla Maxa teraz samoloty to kaszka z mleczkiem i to chyba ja sie bardziej stresuje, jak widze jak to wszystko sie trzesie. Drobne dwadziescia pare godzin, dwa lotniska jeszcze po drodze i bedziemy znowu pod telefonami;)

Dziekujemy za sledzenie naszych przygod:) Przeprszamy, ze nie wyslalismy zadnej kartki, ale poczta nam byla jakos nie po drodze;) Foty beda, moze nawet jakis pokaz, ale szukamy chetnych na udostepnienie lokum, bo nasze mieszkanie jest w rozsypce (najwazniejsze, ze ma lozko i tak jest lepsze niz jucy baby;). Pewnie pojawia sie jeszcze jakies foty na blogu. No i pewnie nowy blog przy okazji kolejnej wyprawy - bedziemy sie odzywac:)

Pozdrawiamy i do zobaczenia!

przymusowy przystanek

Zeby nie bylo, ze jest takl latwo. Odwolali nam lot z Sydney do Londynu, nie powiem, noc w fajnym hotelu po tylu dniach jest mile widziana, ale troche nam sie walnelo z przelotem do Warszawy i chyba mamy przymusowe przedluzenie wakacji o jeden dzien... Toeretycznie lecimy jutro rano i w niedziele wieczorem bedziemy w Londynie. Co dalej - zobaczymy... Pewnie juz w poniedzialek odezwiemy sie z Polski:)

piątek, 30 października 2009

przyszła wiosna:)

No i w sumie mamy koniec:( Jesteśmy wciąż na West Coast, ale przed nami tylko droga do Christchurch, tak już kompletnie na luzaku, bo zrobiliśmy i zobaczyliśmy wszystko, co chcieliśmy – no powiedzmy. O dziwo teraz pogoda nam dopisuje:) Na West Coast podobno dużo i często pada, a my jakoś mamy szczęście do tego wybrzeża.
W Mt Cook Village po ulewny popołudniu, które nie okazało się wcale takie złe: skorzystaliśmy z sauny i pryszniców w jednym z najbardziej znanych hoteli w NZ – z racji tego, że ma widok na Mt Cook, no i spędziliśmy tam noc;) Co prawda nasz pokój był położony na tyłach hotelu, bez widoku i było w nim cholernie zimno, no i metraż się nie zmienił, ale przynajmniej nic nas nie kosztował;) Trochę mieliśmy pietra wchodzić tak na bezczela do sauny, ale czego się nie robi dla gorącego prysznica;) Max jest specjalistą w obczajaniu takich rzeczy! Do tego wieczór spędziliśmy w hotelowym barze, przy kominku, piwku i gorącej czekoladzie. Było bajecznie, tylko ten padający śnieg za oknem...
Jak się okazało następnego dnia, pogoda jest naprawdę zwariowana. Rano już świeciło słoneczko, Mt Cook nadał był w chmurach, ale postanowiliśmy wybrać się na niewielki trekking po Hooker Valley, skąd właśnie jest widok na Hooker Glacier i Mt Cooka. Sympatyczny spacerek zakończył się super słońcem i niesamowitym widokiem na najwyższy szczyt Nowej Zelandii. Jedna z piękniejszych gór jaką widzieliśmy, jeśli nie najpiękniejsza. Rewelacja!





Popołudnie nadal było słoneczne, więc wybraliśmy się na pływanie pod lodowcem Tasmana. Można z bliska poobserwować topiące się odłamki lodowca i posmakować lodu sprzed 300 lat – jest nieskazitelnie przeźroczysty.







Ponieważ na Mt Cook to było na tyle, można jeszcze ewentualnie na niego wejść za drobne 9000 $NZ, ale nie tym razem. Chyba zresztą nigdy, bo strasznie dużo ludzi zginęło na tej górze... Ruszyliśmy sobie w kierunku Lake Tekapo.





Mieliśmy z Maxem mały plan by właśnie nad tymi górami zrobić sobie lot widokowy i obczailiśmy, że właśnie z Lake Tekapo są takie loty najtańsze. Było już trochę późno jak przejeżdżaliśmy obok maleńkiego lotniska, i w sumie wyglądało ono już na zamknięte, ale postanowiliśmy spróbować i zajechaliśmy. Max ma dobrego gadanego i potrafi czynić cuda;) Chyba trafiliśmy na właściciela Air Safaris, który specjalnie dla nas wyciągnął z hangaru jeden ze swoich samolocików, zszedł nam 1/3 z ceny i zorganizował taki flight, że bajka. Lecieliśmy tylko w czwórkę – private one – samolocikiem takim na 8 osób, który było po raz trzeci dopiero w powietrzu – nówka sztuka. Maxowi dostała się miejscówka obok pilota:) No i zobaczyliśmy wszystko co możliwe z powietrza: Lake Tekapo, Lodowiec Tasmana, oraz Fox i Franz Josef Glacier, no i przede wszystkim oblecieliśmy dookoła Mt Cook – był na wyciągnięcie ręki... Bezchmurne niebo, zachodzące słońce, za górami widać już było West Coast i morze... 50 minut w powietrzu z takimi widokami, że dech zapiera. Mają piękne, ogromne góry. Absolutnie bajeczne...









Kolejnego dnia przejechaliśmy się na wzgórze z obserwatorium w Lake Tekapo, mała wiocha, góry i pusto dookoła. Pięknie sobie mieszkają:) Odwiedziliśmy też kościółek w tej wiosce, jedno z najpopularniejszych miejsc na ślub. Nie ma się do dziwić, bo z takim widokiem:



No a potem ruszyliśmy w drogę na West Coast, długą drogę, bo to jakieś 7 h jazdy. Żeby było śmieszniej, to odległościowo z Mt Cook do Glacierów (Fox i Franz Jozef) jest jakieś 22 km i leci się tam pewnie kilkanaście minut, ale drogi jeszcze przez góry nie wybudowali i do przejechania naokoło jest jakieś 300-400 km:) Po drodze kupiliśmy łososie na farmie łososi (bajecznie dobre) Mt Cook Salmon Farm, zobaczyliśmy na czym polega Puzzle World w Wanace (pozmagaliśmy się z różnymi zabawami) i w deszczu (znowu;) dojechaliśmy na lodowce.





Ponieważ pogoda była beznadziejna, to z wielką przyjemnością oddaliśmy się lenistwu w Hot Poolach w Franz Josef i wymoczyliśmy się wieczorkiem w klimatycznych 40 stopniach. Na kolejny dzień zapowiadali słoneczną pogodę – zdziwiło to nawet tych w informacjach turystycznych;) Ambitnie z rana wybraliśmy się na spacer wokół Lake Matheson, które położone jest niedaleko Fox Glacier. Nie było łatwo wstać o 7, ale było warto. Godzinny spacer dookoła jeziora ma kilka punktów widokowych na Mt Cook, które odbija się w nieruchomej tafli jeziora wraz z drugim najwyższym szczytem NZ - Mt Tasman.





Idealne miejsce na zbudowanie sobie domku:) Jak zwykle okazało się, że najlepsze miejscówki w tym kraju to mają owce i krowy, bo z takim widokiem:



Prawie po drodze była nam Gillespies Beach, fajna plaża z czarnym piaskiem i białymi drzewami na niej. Oczywiście prawie pusta:)



Potem ruszyliśmy na spotkanie z lodowcami – na początek Fox Glacier i spacer do czoła lodowca. Zgodnie z tym, co powiedział nam jeden z przewodników Fox lepiej wygląda z przodu, ale ciekawszy na wejście jest Franz Josef. Dokładnie tak, jak wybraliśmy przypadkiem. Lodowce są ogromne! I piękne. Oczywiście poza dozwolone granice;)



A teraz zabawa: kto znajdzie Basię i Maxa?



Po pysznym lunchyku: couscous z salmonem mieliśmy półdniowy hiking po lodowcu Franz Josef. Najbardziej podobały nam się buty, jakie dostaliśmy;) Buciory. Do tego raki i na lód.











Po lodzie chodziło się super, gorzej szło po kamieniach, które zostawia topniejący lodowiec. Uszy źle to znoszą;) Ale fajna wycieczka, choć męcząca. Szybko znaleźliśmy miejsce na spanie, niedaleko plaży w pobliskiej wiosce. I poranny spacer wyglądał tak:



Pogadaliśmy z rybakami i na luzaku wyruszyliśmy w drogę powrotną w górę West Coast. Teraz przystanek w Hokitika i potem dalej, powoli w kierunku lotniska... Nie wiemy czy na tym koniec newsów z NZ, na pewno będą jeszcze foty, bo zakupiliśmy kilka z naszych ekstremalnych wyczynów, ale to jak już dotrzemy do domku.

foto foto

Jedne z ostatnich fot z NZ:



Queenstown - miasto sportów ekstremalnych



nawet bardzo ekstremalnych;)



Queenstown




o zachodzie słońca



przed skokiem było tak



a lecieliśmy stąd - to nie my




chyba nie trzeba komentować tych pustych dróg;)



Kepler Track



znowu Kepler Track



Fiordland




poszliśmy tam - Mt Luxmore



taaa, śnieg... lubimy śnieg...



fiordy chyba południowe



Milford Sound



podobno taka pogoda jest najlepsza;)



rejsik



paskudnie jest;)