niedziela, 11 października 2009

tak było w Auckland

No i jesteśmy w Auckland. Ostatni wygodna noc na najbliższe dni za nami. Ciężko się wstawało, ale musimy pójść po campervana i ruszamy w drogę. Hostel jest ok, ale bez żadnej rewelacji, no może poza widokiem z pokoju na wieżę:) I fakt, nasza dwójka jest naprawdę sporym pokojem, w którym można wszystko rozłożyć i na spokojnie zapakować z powrotem.
Wczoraj byliśmy na wieczornym spacerze po mieście i... mają wieżę. Czy coś poza tym? No jest przyjemny port z knajpkami, fajnie jest położone na górkach, jest kilka muzeów, ale my chyba tylko zaliczymy Underwater World, są rejsy na pobliskie wyspy, ale to może jak będziemy wracać przez Auckland na południe, bo teraz, zapomniałam napisać najważniejszego jest... zaje... zimno! Podobno, jak nas uprzejmie poinformował chłopak z immigration, nigdy o tej porze nie było tak zimno:) Ja to mam szczęście... Generalnie sezon narciarski trwa w pełni i Max właśnie kombinuje, gdzie by tu o narty nie zahaczyć:) Chociaż jednocześnie zastanawia się nad nurkowanie w pewnym osławionym miejscu (chyba połknął bakcyla nurkowego gdzieś pod wodą;) czyli w rezerwacie na Poor Knights Island, ale to zobaczymy jak się będzie z pogodą działo, bo na razie to zastanawiamy się czy gdzieś tam na południu zimowych kurtek nie będziemy musieli kupić.
Wczoraj były też pierwsze refleksje, czy nie jesteśmy przypadkiem za starzy na takie włajaże;) Max trochę mocno sobie pomarudził, że łóżko niewygodne i takie tam, ale to chyba po pierwsze zmęczenie ciągłą zmianą miejsca (teraz jest tylko NZ, więc chyba będzie dobrze;), a po drugie, no nie ukrywajmy, łajba nas rozpuściła... Jak wspominamy te śniadanka, lunche i kolacje, jakie Ed nam serwował, bogaty bufecik do wyboru, snacki po każdym nurkowaniu (tych cynamonowych nigdy nie zapomnimy:) czy jak łaził po całej łajbie i pytał czy koktajl czekoladowy, mango, a może bananowy? To były piękne czasy... Tak reasumując nurkowanie, to jeśli ktoś kiedyś się zastanawiał co wybrać, to zdecydowania polecamy 5 dni z Taka Dive na łodzi Taka i tylko trzeba trzymać kciuki by mieć Eda za kucharza i taką ekipę instruktorów jak my. W związku z tym, że nie jesteśmy jednak za starzy na taką wyprawę, ruszamy w drogę. Na północ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz