wtorek, 6 października 2009

dzień 3, rekinki na śniadanie

No dziś się działo:) Zaliczyliśmy kolejne cztery zejścia i nasze pierwsze deep nurkowanie do 30 metrów. Z rekinkami na widowni. Na szczęście Max już nie miał problemów z uchem i zeszliśmy na sam dół, choć ostatnie 12 m to nawet nie wiem kiedy pokonaliśmy. Był czad, bo mieliśmy kilka eksperymentów: rozbite jajko, którym można grać w tenisa dopóki rybki się na nie nie rzucą, co stało się dość szybko oraz pomidora, który na tej głębokości zrobił się miniaturką, a potem wrócił do swoich rozmiarów i pewnie był w sałatce na kolację:) Był czad. Od tej pory już możemy schodzić na 30 m. No i pierwsze spotkanie z rekinami za nami.







widzicie rekinka?


Kolejne nurkowanie to była masakra, także North Horn, wyszłam z wody i stwierdziłam, że chyba nie jesteśmy całkiem normalni. Całą grupą usadzono nas na rafach, ja się jej trzymałam kurczowo, bo nie można było się ruszać podczas Shark Feed czyli karmienia rekinów. Generalnie nieruszanie się pod wodą jest dość trudne. Potem zjechał kosz na śmieci ze śniadankiem. Hiro odpychał rekiny ręką, bo te już się do kosza przyczepiły. Następnie otworzył kosz i rozpoczęła się uczta... Nie wiem ile ich było, ale pływały w kółko, czasem przepływały bardzo blisko nas. To było coś niesamowitego! Walczyły o te trzy głowy ryb zawieszone na łańcuchu przez jakieś 15 minut. Jak już nie zostało nic, to sobie spokojnie odpłynęły w swoją stronę, a my w swoją. Mi znowu skończyło się szybko powietrze. Poprosiłam o kaptur na kolejne nurkowanie, bo myślałam, że to z powodu zimna, a jak się okazało, to raczej przyczyna małej butli więc od jutra biorę dużą. To nic, że ledwo z nią wstaję...







Po lunchu byliśmy na Half Way Wall i tam widzieliśmy manty, co prawda całkiem daleko, ale widać jakie są ogromne i jak dobrze się maskują.



Ostatnie nurkowanie tego dnia było na Entrance i tam Angus zafundował nam super zabawę na 20 metrach na pisaku. Zdjęliśmy płetwy i sobie walczyliśmy. Tak lekko przychodzą wszystkie obroty i wykopy, że łatwo pokonać Maxa;) Tak właśnie musi się człowiek czuć, jak chodzi po księżycu.





Teraz jest pora na uczenie się do AOWD, bo jutro mamy nawigację, a pojutrze pływalność i potem tylko musi przyjść właściwa kartka z napisem Advanced Open Water Diver:)

Strasznie buja, za mocno jak dla mnie... Mam nadzieję, że nie będę musiała skorzystać z papierowego woreczka w pokoju...
Środek nocy, dookoła czarny ocean, zero lądu, a ja walczę ze spisywaniem od Maxa rozwiązań zadań;) Nawigacja po angielsku jest ponad moje możliwości. Obyło się wieczorem bez woreczka, ale czułam się strasznie. Chyba już wychodzi zmęczenie organizmu i nadmierna zmiana ciśnień, bo głowa coraz częściej boli. Przed nami ostatni dzień z czterema zejściami, w tym nocne raz jeszcze, no i potem tylko jeszcze dwa nurki przed powrotem do Cairns. Mam zamiar znaleźć super plaże i leżeć całe popołudnie:)

Tego dnia zdarzyły się jeszcze dwie fajne rzeczy, o których zapomniałam. Po pierwsze, znowu przekonaliśmy się, że trzeba uważać jak mówi się po polsku... Okazało się, że jeden starszy pan nieźle mówi i wszystko rozumie, choć wyjechał z Polski jak miał 3 latka. Na szczęście nie obgadywaliśmy go i jego żony, więc nie było wpadki, ale czasem coś komentujemy... Mam nadzieję, że nikt inny nie mówi po polsku;) Dziś powstało też zdjęcie wyprawy: pewien Kanadyjczyk z mantą płynącą wprost na niego. „Co zrobić by zbawić do siebie mantę?” – tak można by je zatytułować. Wystarczy rozebrać się do naga:) Goła pupa, cały ekwipunek i można nurkować. W taki sposób nasza załoga kazała mu uczcić setne nurkowanie:) Dobrze, że nam jeszcze daleko do tego;)

1 komentarz:

  1. Ej, jak to i nie było shark attack? Krwi nie było? Ja się tak nie bawię :p

    OdpowiedzUsuń